Jedną z pierwszych rzeczy, których dowiedziałam się o swoim mężu było to, że jest daltonistą. Niby nic strasznego, da się z tym żyć, ręce, nogi na miejscu, oddycha samodzielnie. Temat może nie był mi jakoś dobrze znany, ale generalnie wiedziałam na czym przypadłość polega. Stwierdziłam, że akceptuję. Ślub się odbył, zaczęło się życie codzienne. Nawet zdążyłam zapomnieć o problemie. Niestety wypłynął w najmniej oczekiwanym momencie. Posłuchajcie…
Jak najlepiej sprawdzić czy małżeństwo się dotrze? Zróbcie remont!
Zdecydowaliśmy, że zdewastujemy i zbudujemy od nowa kuchnię. Zaraz po sypialni, najważniejszą część domu. Plan nie był zły, więc poszło całkiem gładko. No może poza tym, że przykleiłam się do dyszy opalarki. Jeżeli kiedykolwiek zauważycie, że ściągnięta, stara wykładzina zwulkanizowała się i postanowicie pozostałości ściągnąć szpachelką, po wcześniejszym ich podgrzaniu – róbcie to ostrożnie! Rany opatrzone, remont trwa dalej. Płyty GK na ścianę, płytki na podłogę. Trzeba jeszcze ścianom nadać kolor.
Daltonista posiada mocno okrojoną paletę barw. Niejednokrotnie kolor, który wydaje mu się być zielonym, w rzeczywistości jest czerwonym. Dlatego też na samym początku znajomości ustaliliśmy, że kolory wybieram ja, Jacek się nie miesza. Kolor ścian w kuchni, rzecz jasna wybrałam ja, Jacek tylko wszystkie zakupy wniósł do domu. Będąc jednocześnie na fali robimy-razem-nasz-pierwszy-remont stwierdził, że pomoże mi malować. Oczywiście podział zajęć idealnie wybraliśmy do naszych możliwości i ja malowałam sufit, Jacek malował ściany. Mając 158 cm wzrostu ciężko jest malować sufit zlokalizowany na 280 cm, uroki starego budownictwa. Drabina niewiele pomogła, zwłaszcza, że do malowania ścian też była potrzebna – nie miejcie złudzeń, wtedy posiadaliśmy tylko jedną drabinę. W związku z tym, mój rezolutny mąż wpadł na świetny pomysł: skoro lodówka ma 2 metry wysokości, to przecież można ją wykorzystać jako drabinę. Nie głupie, do dzieła! W związku z tym, że wdrapanie się na nią nie było łatwe, to w zasadzie dopóki nie skończyłam sufitu, to z niej nie schodziłam. Gdy już z niej zeszłam, pełna optymizmu, że malowanie zakończone, remont prawie też, popatrzyłam na ściany. W tym momencie zrozumiałam czym tak naprawdę jest daltonizm. Daltonizm to nie tylko zaburzone postrzeganie barw.
Daltonizm to nie tylko chwile, kiedy można się pośmiać:
– Patrz Karol idzie!
– Gdzie?
– No tam w zielonym polarze!
– Czerwonym! I nie, to nie Karol.
Daltonizm to przede wszystkim podcięte skrzydła, gdy zmęczona, padająca na twarz, marzę o gorącej kąpieli, patrzę na ścianę, którą malował Jacek. Co się wydarzyło? Kiedy płyta GK nie miała żadnego koloru położenie pierwszej warstwy nie stanowiło żadnego wyzwania. Natomiast, kiedy przyszło już do drugiej warstwy, Jacek nie był w stanie zauważyć gdzie już pomalował, a gdzie jeszcze nie. Tym samym były miejsca, w których w ogóle nie było drugiej warstwy, były też miejsca, w których przejechał wałkiem pierdyliard razy. Zagryzłam zęby, stwierdziłam, że sobie to poprawię. Zajęło mi to dwa dni. W międzyczasie trzeba było dokupić emulsji, ale udało się. W zasadzie nikt nie zauważył, że coś poszło nie tak. Gdy już trochę czasu upłynęło, usiedliśmy, porozmawialiśmy, ustaliliśmy, że Jacek nie maluje nic ponad pierwszą warstwę.
Niestety z czasem decyzja i ustalenia zemściły się na mnie bo cokolwiek robił na warsztacie, co wymagało malowania, z reguły byłam w to zaangażowana…
Brak komentarzy