Satysfakcja

Satysfakcja

Fajne pojęcie, lecz co się pod nim kryje? Dla jednych satysfakcją jest zadbany, wymuskany dom. Dla innych dopieszczony samochód. Jeszcze inni czerpią satysfakcję z życia rodzinnego i gromadki dzieci. Kolejni stwierdzą, że satysfakcją jest praca i samorealizacja zawodowa. Podróże. Są też tacy, którzy czerpią satysfakcję z faktu, że po prostu dzień się skończył.

 

Czym dla mnie jest satysfakcja? Chyba wszystkim tym po trochu. No może poza samochodem, bo tam zawsze jest syf. Ale jeździ i nie jest poobijany. Naprawdę podoba mi się moje życie, to jak ono się układa i co się w nim dzieje. Lubię jak dzieje się dużo i szybko. Jest akcja i jest reakcja. Jest problem i jest rozwiązanie.

 

Kiedyś bałam się nowych wyzwań, sytuacji, na które nie miałam scenariusza. I dalej tak jest. Jest ta doza niepewności. Ale strach wypiera ciekawość tego co będzie, czegoś nowego, czy poradzę sobie w nowej sytuacji. Rodzi się chęć pokonywania granic i własnych ograniczeń. I gdy po raz kolejny udaje mi się przejść drogę, która była kręta, pod górkę, później ostre pikowanie w dół i kolejny zakręt, a za nim błotne rozlewisko i gdy już jestem na finiszu, brudna, zmęczona, poobijana ale zadowolona z efektu końcowego – wtedy przychodzi czas na satysfakcję. To uczucie ciepła wywołane faktem świadomości o własnej zajebistości. Nie ma znaczenia czy to były kilkumiesięczne negocjacje, półtoraroczny projekt, mailowy elaborat, przeczytana książka, super weekend, czy po prostu wreszcie posprzątałam mieszkanie. Liczy się to, że jestem zadowolona, jestem z siebie zadowolona. I co dalej? Spocząć na laurach i delektować się, czy przejść do porządku dziennego?

 

Swoją radością lubię się dzielić, porażkami zresztą też. W kategorii ‘matka roku’, ‘pracownik roku’ czy ‘zajebista Pani domu’ nie liczę na podium. Jak znajdę się w drugiej ‘piątce’, to już uważam to za sukces.

 

Ale co się dzieje, jak coś mi się udało? Ogłoszę to całemu światu. Całemu światu czyli mężowi. On oczywiście popatrzy na mnie z dystansem i powie: ‘no spoko’. Oczywiście zaraz padnie wyliczanka, że mogłam jeszcze zrobić to, to i to. Ale nie ważne. Liczy się to, że dopięłam czegoś sama, doprowadziłam temat do końca i mogę go odhaczyć na swojej magicznej liście ‘to do’ – rzeczy do zrobienia. Pewnie przez chwilę jeszcze podelektuję się tym, do czasu kiedy nie przeczytam, co jeszcze na tej liście napisałam. Wtedy, zapewne, padnie średnio elokwentne: ‘kurwa, jeszcze to…”. Szybki rzut okiem na zegarek, jak bardzo jestem w dupie z czasem i życie toczy się dalej.

Brak komentarzy

Pozostaw odpowiedź